Lepiej mi było za granicę nie jeździć - a przynajmniej nic tam nie kupować. Wychodzi na to, że najlepszym sprzedawcą będzie ten z Allegro, bo renomowane sklepy pasjami lecą w kulki.
A w skrócie - z braku czasu wymieniłem trochę wylatanych mil na bony do Merlina. A że zebrało się pare rzeczy dla żony, Małego no i mnie - a do tego Mikołaj za pasem, urodziny i te sprawy zebrało się trochę. No to zamawiamy - darmowa wysyłka od 150 zł, ja w koszyku mam rzeczy za ponad 200 zł. Wydaje się proste? A, nie. Bo oto strona koszyka wita mnie radosnym:
Towary, które wybrałeś znajdują się w różnych magazynach, dlatego rozdzieliliśmy je na osobne zamówienia. Szczegóły
Dodaje przy tym, że w związku z tym zamiast zero złotych, wysyłka wyjdzie złotych..piętnaście. bo akurat jedno zamówienie łapie się na 50% zniżki - a drugie jest pełnopłatne.
Halo, halo - drodzy Państwo z Merlina! Klienta nie obchodzi (bo i nie powinno) czy swoje magazyny macie w Mozambiku, czy też pięć metrów od siebie. Nie interesuje mnie, że w innym magazynie są zabawki, w innym elektronika, a w jeszcze innym książki. Proszę mi pokazać inny sklep (ok, w Polsce wszystko jest możliwe), który stosuje taki model dostawy.
Z drugiej strony - mogło być gorzej. Mam w koszyku 6 przedmiotów - każą mi płacić tylko dwa razy - a mogliby rozdzielić na cztery magazyny i kazać sobie dziękować, że nie na sześć. No cóż, gdyby nie absurdalne koszty wysyłki do Polski, pewnie nie byłoby kompletnie żadnych przesłanek korzystania z badziewnych polskich sklepów. Do tego zachodni wydawcy wydają w jednym tomie - a nie rozdzielają polskiego wydania na trzy. No i, last but not least, nie muszę się wkurzać na tłumacza.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz