poniedziałek, 16 lipca 2007

Jak w kawale o wariatach

Zachciało mi się wczoraj Leskowca - nikt znajomy nie był chętny, to wsiadłem w samochód sam, spakowałem rower(no odwrotnie) i ruszyłem do Andrychowa. Tradycyjny dryl - czyli Rzyki Jagódki, w bok i w las i w trawers. No i tak dojechalem z 300 na 650 m npm niemalże wyrzygując się na kierownicę, po czym, po trzecim odpoczynku stwierdzilem ze "pier*le, za goraco, nie mam sily", zawróciłem, zjechalem prawie cala droge do auta (btw, przelecz byla na 800 metrach, ja zjechalem na 360 - stąd wspomnienie o wariatach). Jakiś kilometr przed autem zauważyłem drogowskaz na Kocierz, a że stwierdzilem ze juz mi lepiej i pojechalem na przelecz Kocierska (asfaltem i nizsza - 720 m). na 550 metrach znowu stwierdzilem ze "pier*m nie jade", ale juz bylem madrzejszy, odpoczalem, pojechalem dalej.

na przeleczy stwierdzilem po raz trzeci tego dnia ze pierd*, nie jade dalej tzn. zjezdzam terenem do Targanic, bo tam caly czas w dol, pojechalem ze 100 metrow, stwierdzilem ze dam rade i zawrocilem w strone wyzszych gorek

w skrocie to jeszcze ze 2-3 razy stwierdzalem ze pier* nie jade dalej
ale jak juz pojechalem z przeleczy to bylem bardziej zdeterminowany bo i tak nie mialem jak wrocic i dojechalem do tej przeleczy do ktorej mialem na poczatku dojechac. Wypite ze 3 litry wody, litr pepsi, morda odwodniona -ale było fajnie. Choć jednak fajniej jest w drugą stronę