środa, 20 lutego 2008

Z rozmyślań w folderze "Spam"

A penis is a terrible thing to waste

Niezwykle głębokie...

Mówili mi pojedź, pojedź i zobacz...

..czyli szybkie cofnięcie w czasie. Najpierw do 2006 roku, kiedy K. dość intensywnie szukała pracy w Irlandii (a w związku z czym, juz nieco mniej intensywnie, szukałem jej i ja). Gdzieś tam otarłem się o rozmowy z Google - skończyło się na kilku rozmowach telefonicznych i zaproszeniu do Dublina, którego niestety nie mogłem wykorzystać - w związku z czym sprawa umarła.

Jak się okazało - nie do końca. Gdzieś w lipcu znalazłem w skrzynce znajome 'Hello from Google' i zaproszenie do kontynuacji rekrutacji. Trzymając się terminologii z 'Ojca Chrzestnego', dostałem "propozycję nie do odrzucenia" więc po krótkich ustaleniach na temat dat dostałem informację o lotach, hotelu, przebiegu rekrutacji i całej stercie rzeczy związanych ze zwrotem kosztów wyjazdu.

Fast forward do września - SkyEurope do Dublina, bus do hotelu i .. półtora dnia nieróbstwa. Mimo Irlandii będącej drugą Polską (na każdym kroku widać, łącznie z gościem pokazującym mi wizytówkę polskiej lekarki gdzieś na O'Connor Road) lotów nie ma aż tak wiele i najsensowniejszym połączeniem okazało się być Sky Europe właśnie - co dawało mi wspomniane półtora dnia na zwiedzanie i spotkania ze znajomymi.

Wreszcie nastała godzina G. i spacer do siedziby Google w Barrow House. Ciekawa rzecz - bo z jednej strony tuż za rogiem rustykalny niemal (no dobrze, podmiejski) ciąg szeregówki - a zaraz obok nowoczesny biurowiec. Tam szybka wizyta na recepcji, podpisanie NDA (to co zobaczę jest oczywiście tajne/poufne) i chwila oczekiwania na moją rekruterkę, Teresę. Oczywiście już na recepcji widać 'zbytek' - fotel do masażu, lodówkę z napojami (a także ochroniarzy w koszulkach Google z ..gwiazdą szeryfa w miejsce O).


Wreszcie pojawia się sympatyczna (i młoda, jak większość ludzi tutaj) Teresa i zabiera mnie na krótki spacer po biurze. Oczywiście piłkarzyki czy stół do shufflepuck?- jak to przetłumaczyć, spore biurka i w miarę przestronne openspacowe biuro (z większością krzesełek na piętrze udekorowanych koszulkami Google Checkout) no i oczywiście kuchnia - zaopatrzona jak przyzwoita kafejka (mnóstwo przegryzek, ekspresy do kawy i wybór syropów). W końcu lądujemy w małej salce konferencyjnej i szybki briefing - czekają mnie teraz cztery rozmowy; właściwie każda w cztery oczy tyle że dwie ostatnie... przez wideokonferencję.

Jako pierwszy - Dominik (moje domysły co do jego narodowości są akurat niesłuszne - owszem, Słowianin, ale ze.. Słowenii). I pytania - najpierw o listy schodzące się gdzieś tam w środku (i jak do tego dojść), potem o wykrywanie butelki zatrutego wina. Ciężka sprawa - trzeba mocno się namyśleć (aczkolwiek koledzy rekruterzy podpowiadają, jeśli się zatniesz) - do tego część rozwiązań po wymyśleniu trzeba jeszcze zakodować

(cdn...)