czwartek, 31 grudnia 2009

Cholera!

zapomniałem z tego wszystkiego dodać, że to był dobry rok - wszystko poszło do przodu jakoś tak, wprawdzie Permamentny Wkurw (TM) zawsze patrzył przez ramię - ale jak siadłem do spisywania to średnio jest się do czego przyczepić.

A z tych 12 dni w górach połowa to samotna jazda. I nie wiem, czy życzyć sobie tego więcej, czy mniej - ale taka jazda samemu, po szlakach gdzie pieszego mija się raz na godzinę czasami ma w sobie coś transcendentego. Czego sobie i wam życzę.

No i najważniejsze - trzymamy kciuki za budowę domu w 2010 - syn jest, drzewo jest (choć parę się w tym roku ścięło - czy to się kasuje?), maraton jest, dziewica jest - tylko dom został na liście.

A w ogóle to...

..trza by podsumować trochę sportowo 2009 rok.
  1. Satysfakcja roku - pierwszy maraton (4:06:56). Satysfakcja tak duża, jak wysiłek z przygotowania. Trzygodzinne biegi po śniegu nie są za przyjemne
  2. Wyrypa roku - pierwszy maraton ex aequo z wrześniową wycieczką w Gorce - spadnięcie na złą stronę doliny dodałoby jakieś 45 km drogą - dodało 15 km po górach. A maraton? Cóż - zaczyna się po trzydziestym kilometrze; każdy kto mówi inaczej - ma w ryja.
  3. Trasa roku - chyba Jałowiec i okolice; 40 km, syte zjazdy, cała trasa w siodle i raptem 1.5h jazdy od Krakowa. Do tego satysfakcja, że w przeciwieństwie do jazdy 5 lat temu Halę Trzebuńską podjechałem w całości.
  4. Sukces roku - 12 dni w górach rowerem, 10 na nartach, 8 pieszo. Zwłaszcza sumując piesze kilometry - pewnie ponad 100 km z Mikołajem na plecach
  5. Kuriozum roku - dycha przebiegnięta na Filipinach. Start - 6 rano; o 6:30 już 30 stopni w cieniu - nie myślałem, że 10 km może byc tak ciężkie.
  6. Ciasto roku (sportowo, a jak!) - szarlotka z Leskowca; borówkowe z Chatki na Obidzy.
  7. Fail roku - złamanie ramy w lipcu i cały sierpień bez roweru. Kudosy dla Kuby Sikorskiego za reanimację pająka.
  8. Pasmo roku - Leskowiec. Co jest w tym kawałku takiego, że byłem tam w tym roku 4 razy? Chyba to, że można wjechać bezpośrednio na przełęcz, trasa jest przyjemna i do tego całe 70 km z domu.
  9. Widok roku - chyba ten z Przeł. Rozdziela - aż po Babią Górę, z owcami i skałami Białej Wody na pierwszym planie. Jeden z najładniejszych w górach.
  10. Plany na 2010: Maraton poniżej 4:00 (optymalnie poniżej 3:50), połówka poniżej 1:40,15 dni w górach rowerem, a pieszo - zobaczy się.

Menu na dziś czyli z pamiętnika sybaryty.

Sylwester, więc można się nieco bardziej niż zwykle postarać. Nie ma iść gdzie, ani z kim - więc budżet imprezowy poszedł na przyjemności - w związku z czym w menu na dziś:

1. Krewetki scampi z czosnkową bagietką,
2. Polędwiczki wieprzowe pieczone w musztardowym chruście z pommes duchesse (chyba że jakieś inne ziemniaki przyjdą mi do głowy)
3. Suflet czekoladowy z serem pleśniowym.

Do tego Oveja Negra Chardonnay, coś czerwonego (jeszcze nieustalone), a na deser Hennessy VSOP i świeżo mielona La Brasiliana Oro Rosso (jak na 55% robusty wyśmienita - jakby się piło płynną czekoladę). I tylko smutne, że nieudany strzał z ekspresu jest na poziomie tego, co podają w Coffee Heaven itp. - a udany - o dwie klasy lepszy. Do tego sery i inne pogryzki

A w barze rumowo za sprawą 15-letniego Tanduay Superior. Słońce Manili, po prostu - do tego za obraźliwie wręcz marne pieniądze.

No, wystarczy tego dobrego - czas robić mise en place.