wtorek, 9 listopada 2010

iPad kontra Kindle

No właśnie - tym razem rzuciło mnie na zachód. I jak to bywa, dolar tani, kiedy znajomi się zwiedzieli, zaczęło się składanie zamówień (tradycyjnie elektronika użytkowa - sprzęt fotograficzny/video/elektronika). Tym razem z dziwnych rzeczy trafił się na przykład kilkukilogramowy mikrofon - oczywiście taka przesyłka w bagażu gwarantowała zainteresowanie ochrony na każdym lotnisku po kolei.

Zakupowym hitem były jednak Kindle - robi się to bardzo modne, nam zebrało się chyba pięciu czy więcej znajomych reflektujących na zakup. Jako że sam przywoziłem jednego - miałem okazję się trochę pobawić. I porównać - nie z technicznego punktu widzenia, a raczej patrząc z punktu "po co mi to".

Zastanawiałem się również, co przywieźć żonie - nie jestem znowu jakimś gadżeciarzem, nie jestem też fanboyem Apple - a mimo to iPad stał od początku dość wysoko na liście. W końcu zamówiłem takiego wychodząc z założenia, że w najgorszym wypadku opchnę go w kraju (z godziwym zyskiem, bo polski dystrybutor tradycyjnie zdziera).

Na początek Kindle - cholernie skromny, cholernie mały - szare, niepozorne pudełko wyglądające jak pseudokomputer dla sześciolatka (dzięki pełnej klawiaturze). W środku 3 GB pamięci, Wifi + 3G (darmowe i działające na całym świecie). Wrażenie zabawki zwiększa wyświetlacz, wyglądający mocno nierealnie (jak nie wyświetlacz a jakaś nalepka).

Kindle jest jak KFC - robi jedną rzecz i robi ją dobrze - udostępnia książki. Trochę większy od romansidła Harlequina - za to trochę lżejszy - mieści w sobie pewnie parę półek literatury. Rewelacyjnie czytelny niezależnie od otoczenia wyświetlacz, prosta obsługa sprowadzająca się głównie do przewracania książek - nie do przebicia.

Połączenie z Amazonem jest bajkowe - Apple niestety nie potrafi wyzwolić się spod dyktatury molocha o nazwie iTunes i kabla USB; aplikacje trzeba wgrywać albo przez AppStore - albo po USB. Kudy mu do Kindla!

Wystarczy tylko wejść na stronę Amazona, znaleźć co nas interesuje (pod warunkiem, że ma wersję na Kindle) - w większości przypadków dostępne są darmowe próbki - a następnie wysłać do tego, co mamy pod ręką (Kindla, iPada, PC). W przypadku pierwszego automagicznie ląduje to w czytniku, w pozostałych przypadkach - aktualizuje się kiedy uruchomimy aplikację. Jeśli trzeba zapłacić, pieniądze zejdą z naszej karty.

W momencie, kiedy próbujemy wyjść poza jego sweet spot nie jest to jednak tak wygodne - zaznaczanie tekstu kursorem jest średnio komfortowe, czytanie PDF-ów - nawet skonwertowanych przez Amazona (przy odbieraniu przez 3G doliczają lekkie opłaty). W moim przypadku kilka skonwertowanych PDF-ów trzeba było czytać w pozycji landscape - niestety tutaj przyciski przewijania są na górze i dole ekranu - nawet przy moich dużych dłoniach po paru stronach zaczynałem to czuć. Mamy też przeglądarkę - ale to również rozwiązanie awaryjne (renderuje bardzo przyzwoicie, jeśli nie liczyć dwóch kolorów - ale z mocnym opóźnieniem. )

iPad dla odmiany mimo prostej konstrukcji (mniej niż 10% przycisków z Kindla) jest kolorowo-błyskotkowy. Większy i cięższy (tak ze dwa razy), cukierkowo kolorowy. Z całą listą ograniczeń - od braku polskiej klawiatury, kamery i całej masy rzeczy sprzętowych, przez brak obsługi Flasha i Silverlighta (filmy z vod.onet.pl - mam pod ręką miłośnika Boba i Strażaka Sama) po Applowskie zamiłowanie do własnych rozwiązań i formatów czy głupi brak wbudowanego systemu plików.

Z drugiej strony i on ma swojego sweet spota - rewelacyjny wyświetlacz i ekran dotykowy, intuicyjna obsługa. Wprawdzie trochę trzeba poposiłkować się różnymi protezami (np. Dropboxem do przerzucania plików, zewnętrznymi czytnikami do pdf/ebooków -jak dla mnie Stanza i Kindle są znacznie lepsze od applowego iBooks -chyba że kogoś podnieca udawane 'przewracanie kartek'). Z mojego punktu widzenia nie zastąpi to zwykłego laptopa - a nawet netbooka - a mimo to zostawię go sobie.

Uwiodły mnie rewelacyjna (w warunkach domowych) przenośność urządzenia - leży na półce, włączam i w 2-3 sekundy mam np. otwarte Safari; sprawdzę coś i odkładam. Do tego dziesieciogodzinny czas życia baterii - mnie wystarczyło na trzy odcinki seriali, trochę grania, kilka godzin czytania książek - i zostało. Da się do tego korzysatć z niego trzymając w jednej ręce - spróbujcie tego z notebookiem! No i nie grzeje się wcale.

Jest jeszcze jedna rzecz nie do pogardzenia - pomijając gry znacznie łatwiej na Ipadzie jest po prostu wziąć i go wyłączyć (przynajmniej mnie). Wprawdzie żona siedzi już drugą godzinę przeglądając Allegro, dla mnie zaletą jest to, że de facto jestem odcięty od świata -standardowo nie działają komunikatory, a fakt że pracujemy z jedną aplikacją pomaga się skupić na tym, co akurat robimy (to coś, co zresztą bardzo mocno promują różni guru produktywności).

Mój werdykt - iPad zostaje; spodobał się i żonie i synkowi - temu drugiemu łatwo włączyć bajkę (nie, nie robimy tego za często), czy jakieś aplikacje do malowania, kolorowanki czy różne wesołe obrazki. Żeby nie było - Kindle też został przez żonę oceniony pozytywnie.

Brak komentarzy: