piątek, 5 listopada 2010

O wytrwałości - i przeszkadzajkach

Naszło mnie ostatnio trochę - z racji tego, że znowu rzuciło mną gdzieś dalej - na czytanie książek. Tak się do tego złożyło, że pod ręką były nówki iPad i Kindle - obydwa urządzenia bardzo dobre, choć na inne sposoby (ale o tym później). Było też kilka książek z dziedziny zarządzania czasem, produktywności czy kreatywności.

Od jakiegoś już czasu zastanawiałem się - a raczej martwiłem - nad tym, jak obecnie wygląda moja praca. Tak naprawdę mam wrażenie, że spędzam w niej całkiem sporo czasu - a gdybyście mnie spytali, co robiłem danego dnia - nie będę umiał konkretnie odpowiedzieć. W sporej części polega to właśnie na tym, że ciągły strumień informacji atakuje nieprzerwanie - współpracownicy pytający o coś, kolejne maile, kolejne spotkania - z perspektywy czasu kiedyś z lekkim niedowierzaniem przyjmowałem informacje o jednej firmie, gdzie pracownik średnio połowę czasu spędzał na spotkaniach-a teraz sam mogę tego doświadczyć.

Nie jest to dobre, oj nie. Jesteśmy niestety jednowątkowymi zwierzętami - do tego przełączenie kontekstu trochę trwa. I choć znany jestem z tego, że do tej pory świetnie sobie radziłem z zakłóceniami z zewnątrz - jest mi z tym coraz gorzej (bo podobno im więcej uprawia się multitaskingu - tym gorszym się staje). Dlatego na liście wstępnych postanowień jest wprowadzenie czegoś w rodzaju techniki Pomodoro - czyli dwudziestopięciominutowych kawałków produktywnej pracy - przeplatanej pięciominutowymi przerwami na komunikację.

No właśnie - produktywnej. Oznacza to praktycznie wypięcie kabla telefonicznego i sieciowego (ok, u mnie jeden), wyciszenie komórki itp. i skupienie się na tylko jednej zaplanowanej na ten czas czynności. (Poniekąd coś, co Hugh Grant robił w "Był sobie chłopiec" - dzielił swój dzień na półgodzinne "jednostki", choć dla niego celem było bezproduktywne spędzanie czasu). Polegać to będzie również na odwyku od RSS-ów, emaili, GG i wszystkich innych wiadomości. Oczywiście - nie jest to do końca realne, ale trzeba zacząć.

Drugą rzeczą jest systematyczność - która u mnie zawsze kulała. O mojej systematyczności świadczą choćby wpisy na blogu - ostatni z marca. Tak naprawdę jedynymi rzeczami, do których względnie systematycznie byłem w stanie podejść były treningi, zwłaszcza biegowe (choć wstyd przyznać, w ostatnich miesiącach mocno zaniedbane). Ale pamiętam jak dobrze jako motywator działała przypięta do lodówki lista z wydrukowanym planem treningowym maratonu - z jednej strony marchewka (za każdym razem mogłeś skreślić zaliczony trening - i patrzeć jak ubywa) ; z drugiej kij (opuszczony trening kłuł w oczy i działał mobilizujaco). Pokazuje to trochę, jak ważna jest motywacja i posiadanie celu - znacznie łatwiej dojśc w jakieś miejsce, jeśli wiemy, że to tam ;)

Brak komentarzy: